sobota, 20 lutego 2016

Kobieta i samochód


Jeżeli ktoś widzi w tytule jakąś sprzeczność, to jest stereotypowym szowinistą.
Czy kobiety potrafią prowadzić i znają się chociaż trochę na samochodach? Głupie pytanie, na które wiele osób odpowiada przecząco. Ja się z tym nie zgadzam. Każda jest przecież inna. Spotkamy zarówno takie, które malują się siedząc za kółkiem, jak i te biorące udział w poważnych rozgrywkach sportowych.

Niestety moja historia związana z autem jest bardzo krótka, pozbawiona niesamowitych i nieprawdopodobnych wyczynów, którymi mogłabym chwalić się na spotkaniach towarzyskich.

Prawo jazdy zdałam pół roku temu.
Przed i w trakcie egzaminu można zrobić wiele głupich rzeczy, np.:
- skutecznie spotęgować stres, rozmawiając o nieprzychylnych egzaminatorach, czerpiących przyjemność i satysfakcję z krzywdy innych
- dowiedzieć się,  jakie symptomy zdenerwowania wystąpiły u koleżanki, która nie zdała.
 Nie zgadniecie, u mnie wystąpiło to samo. Pierwszy raz reagowałam w taki sposób na stres.
- nie zapiąć pasów
- nie włączyć kierunkowskazu przy parkowaniu
- stracić głowę, kiedy jakiś palant wymusza pierwszeństwo.
Byłam zmuszona najechać na "ziemię świętą" (powierzchnię wyłączoną z ruchu), co kolidowało z zasadami książkowymi zakodowanymi w mózgu. Kolejny dowód na to, że teoria bardzo często mija się z praktyką.
Najbardziej jednak przerażała mnie cisza podczas egzaminu, która męczyła psychicznie. Na szczęście to już przeszłość.

Mimo wszystko kurs, chyba jako jedyna wśród moich znajomych, wspominam z uśmiechem. Przed każdą lekcją w oczach zapalały mi się iskierki szczęścia. Kochałam prowadzić, bezkarnie przekraczać dozwoloną prędkość, wkurzać innych kierowców, ścigać się, kto pierwszy ruszy na zielonym. Wszystko traktowałam jako świetną zabawę, czułam się jak dziecko w wesołym miasteczku.
Trafiłam na bardzo wyluzowanego instruktora ( emerytowanego policjanta), idealnie mi pasował. Zazwyczaj starał się nie poprawiać samemu moich błędów, co dawało mi poczucie pełnej kontroli nad autem. Nigdy też na mnie nie krzyczał. Wciąż żartowaliśmy, im głupszy suchar, tym lepiej. Poważne zagadnienia dotyczące polityki, filozofii i sensu istnienia nie wchodziły w grę. Top tematem pozostawał odpowiedni kandydat na męża, imprezy i używki. Czasami nie wyrabiałam na zakrętach (dosłownie) ze śmiechu. Dlatego zawsze dziwiłam się negatywnej opinii, którą cieszyły się kursy na prawo jazdy.

Chociaż minęło już całkiem sporo czasu, od kiedy mam dokument w portfelu, tata wciąż boi się, że coś mi się może stać. Kiedy potrzebuję wziąć auto, zazwyczaj nie chce, żebym się fatygowała, przecież sam może mnie zawieźć, poczekać i przywieźć. I jak tu go nie kochać.
Ale dzisiaj nastąpił chyba jakiś przełom. Mimo miliona przeciwwskazań i argumentów, dlaczego nie powinnam prowadzić, dał mi w końcu usiąść za kółkiem. Mało tego, pochwalił, że świetnie sobie radzę i powinnam częściej jeździć. Jestem w szoku. Świat się zmienia.

5 komentarzy:

  1. Gratuluję że ukończyłaś prawko :D ja swoje przeciągam już pół roku i nie mogę się zebrać żeby podejść do egzaminu :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję i trzymam kciuki również za Ciebie! :>

      Usuń
  2. Egzamin na prawko to chyba jedna z najbardziej stresujących rzeczy w moim życiu! To było gorsze niż matura! Udało mi się zdać za pierwszym razem, ale tego co przeżywałam nie zapomnę. Sama nie wiem czemu taką presję i stres czułam na egzaminie, teraz się trochę z tego śmieję :)

    OdpowiedzUsuń
  3. I chyba czas najwyższy, żeby się zmienił...

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak, powinnaś jeździć jak najczęściej, bo umiejętności techniczne to pryszcz-liczą się te na drodze, zachowania, szybkie decyzje, reakcje. .....dlatego nie jeżdzę autem choć prawko mam chyba od 13 lat :) Wolę motocykle; czuję się znacznie pewniej i bezpieczniej :)

    OdpowiedzUsuń